poniedziałek, 29 listopada 2010

Reindeer, reindeer,reindeer, I caught one of your horns

(Dobrze, że nie mam obowiązku wrzucania tu moich zdjęć przy okazji każdego, możliwego wpisu. Siedzę sobie teraz w poplamionych jedzeniem spodniach od dresu i czarnej bluzie, z odrapanym lakierem na paznokciach i w skarpetach z jakimś antypoślizgowym czymś, co i tak nie przeszkadza mi się w nich wywracać jak schodzę ze schodów. Uh.)

Jestem jedną z tych osób, dla których okres świąteczny mógłby się zacząć już we wrześniu - wiecie, lampki, beznadziejne, świąteczne piosenki, których modnie jest nie lubić i mówić, że są kiczowate (w ogóle, nie wiem jak jest z tym teraz, ale kiedy byłam trochę mniejsza, powiedzmy pod koniec gimnazjum, było się fajnym jeśli nie lubiło się świąt - JAK MOŻNA NIE LUBIĆ ŚWIĄT?!), świąteczne zestawy skarpet i mydeł widoczne w każdym sklepie. Szkoda tylko, że w dobie okropnego kapitalizmu, pogoni za pieniądzem, komercjalizacji świąt i w ogóle w ogóle (nie, nie mówię tego na poważnie) ze sklepowych wystaw zniknęły takie ruszające się, wygrywające melodie figurki Mikołajów - kojarzycie o co chodzi? Jako mała dziewczynka zawsze latałam od witryny do witryny i sprawdzałam jakiego mają Mikołaja, a teraz mogę najwyżej popatrzeć na sztuczne choinki, brr. NO ALE DO RZECZY.

W związku z tym, że jaram się świętami, jaram się też ,,świątecznymi" strojami - no wiecie, takimi do siedzenia w nich przy kominku z rodziną (TAAA, mieszkam w mieszkaniu, więc byłby problem z kominkiem, ale mniejsza), jedzenia pierniczków (ok no, każda rodzina ma jakąś tradycję, my twarde jak skała ciastka) i oglądania beznadziejnych, telewizyjnych programów (chociaż znając moich rodziców, jako że w tym roku spędzamy naszą wigilię we trójkę, urządzą mi jakiś całodzienny maraton ukryty pod nazwą ,,mały spacerek"). I chociaż wiem, że w rzeczywistości skończę pewnie w wielkim swetrze i grubych, czarnych rajstopach, to z okazji tego, że muszę się uczyć, a nie zajmować głupotami, zrobiłam sobie moje zestawy idealne na trzy dni świąt, które mają tyle wspólnego z rzeczywistością, że aż chce mi się płakać jak bardzo banalne jest moje super-fashion-stylizacyjne życie.





Jejkuuu, jak mi się chce już świąt
albo chociaż mikołaja.

sobota, 27 listopada 2010

I don't care cause I'm not there






My morning sun is the drug that brings me near
to the childhood I lost, replaced by fear



New Order - true faith



(tak, było mi zimno)

czwartek, 25 listopada 2010

I don't kid myself about happy endings, I'm too old for that now

Hm. Gdzie jestem i co robię, kiedy mnie tu nie ma? Nie, nie uczę się do matury, sam fakt, że będę musiała ją kiedyś napisać jest dla mnie totalną abstrakcją. Zresztą, po wykreśleniu połowy przedmiotów z deklaracji maturalnej i tak średnio mam się CZEGO uczyć. Listopad jest dla mnie miesiącem totalnego lenistwa, nie wiem nawet czemu, ale śpię po pięć godzin po południu, kiedy zaczyna mi się nudzić, piekę rzeczy których i tak nie zjem (OK, zjem, ale będę miała potem wyrzuty sumienia przez tydzień), ubieram się najprościej jak się da, co zresztą można zobaczyć na moich dwóch, nieudanych, emo-outfitowych fociach.



No i w sumie trochę mi smutno, że tak nic nie robię, a szczytem ambicji jest dla mnie zrobienie jednego czy dwóch listeningów, które mają mi pomóc zdać IELTS (który jest za, uwaga uwaga, 1.5 tygodnia) na przynajmniej 6.5, ale wszystko idzie w dobrym kierunku, żeby wreszcie poradzić coś na mój totalny brak kreatywności, rozleniwienie i senność. O ile TYM RAZEM dogadam się z jedną, super-uzdolnioną-pod-każdym-plastycznym-względem dziewczynką (to takie wtrącenie, żeby czuła na sobie presję :p), to może już za jakiś czas wrócą tu ładne zdjęcia i takie bardziej wczute sprawy niż moje, nie wiem, kolczyki:



Albo książka napisana przez moją idolkę (najważniejsza rzecz w życiu to umiejętność dobierania dobrych autorytetów, cóż, Fifi Lapin się sprawdza), o której istnieniu (książki, nie Fifi) dowiedziałam się z jednego z moich ulubionych polskich blogów



No a na koniec mogę trochę przylansować na ładne majtki i bieliznę ogólnie, bo już naprawdę nie wiem, co mogłabym tu wstawić, a osoby, które mnie znają wiedzą, że zawsze jaram się jak głupia tym, że mam majtki w jelonki prawie-Bambi (co jest chyba moim największym powodem do dumy w całym moim dorosłym życiu, fajnie)



Ogólnie odczuwam ostatnio, że dokonuję totalnego regresu w większości dziedzin mojego życia - mam włosy w kolorze, którego nie miałam na sobie od, hm, drugiej gimnazjum (brakuje mi jeszcze tylko zielonych glanów do połowy łydki i osiągnę idealny gimnazjalna-Dagmara look), chodzę w płaszczu, który znudził mi się 2 lata temu i piszę ,,chlep" zamiast ,,chleb" (ok, zdarzyło się raz, o drugiej nad ranem, ale to i tak dość żałosne) - średnio fashion, więc pozwolę sobie nie rozwijać tego tematu. To hm, do zobaczenia?

czwartek, 18 listopada 2010

Bambi ♥

Ok, ok - pisząc tu ryzykuje wszystko: szansę na moją karierę szkolną, zawodową i w miarę normalne stosunku z rodzicami (ha, mój pokój wygląda jak... nie no, właściwie to nie wygląda WCALE), ale mam już dość oglądania moich ud wieloryba w legginsach na zdjęciach we wpisie poniżej - znalazłam więc, hm, minutę, która przekształci się pewnie w piętnaście, żeby napisać tu cokolwiek.

Niestety - nie będzie tu moich słodkich foć, choć mam ze dwa nowe ciuszki, a i trochę pomysłów na to jak je nosić. Moje życie osiągnęło po prostu teraz taki etap, w którym średnio martwię się o to, co założę na siebie - ważne, żeby było dziewczęce i nieprzekombinowane, a zajmowanie się czymś tak głupim, jak pisanie tutaj (ok, moze nie do końca głupim, ale na pewno nie ważnym - w końcu to nie kwestia życia i śmierci czy tu napiszę czy nie, w przeciwieństwie do tego czy nauczę się jutro jakichś super-informacji na temat złóż na jutrzejszą geografię) wydaje się tak totalnie trywialne, że nawet sobie tego nie wyobrażacie. Mówiąc w skrócie - choć może kilku osobom średnio to pasuje (napisałabym co mogą z tym zrobić i gdzie się pocałować, ale dziewczynce nie wypada), rysuje się przede mną naprawdę fajna wizja kilku ostatnich miesięcy przed wyjazdem na studia daleeeeko, daleeeeko i nie, za nic nie mówię o maturze, nauce, konkursach, artystycznym rozwoju czy czymkolwiek takim. Po prostu: ♥! Bardzo lubię teraz swoje życie.


Żeby nie było, że piszę tu o niczym - przedstawiam Wam mój nowy girlcrush: to Bambi. Bambi ma najsłodsze imię na świecie, brwi Brooke Shields, tatuaż przedstawiający jelonka na ręce i jest z Australii, co tylko podtrzymuje moją tezę o tym, że to właśnie stamtąd pochodzą najciekawsze modelki świata. Bambi baaardzo, baaardzo przypomina mi młodą Abbey Lee i mam nadzieję, że kto jak kto, ale ona nie podejmie decyzji o utlenieniu się na blond i związaniu z jakimś brzydkim muzykiem i że będzie jej na wybiegach i w kampaniach coraz więcej i więcej.

Jeeeeej, nie mogę się napatrzeć: chcę tak wyglądać, proszę (i w tym momencie rozumiem tych wszystkich, nie do końca posiadających mózg ludzi, którzy chcą wyglądać jak, nie wiem, J.Lo i robią sobie przez to operację wszczepiania implantów pośladków)!






czwartek, 11 listopada 2010

czwartek, 4 listopada 2010

My new favourite - ROCKOUTURE

W dobie, kiedy prawie każda lepiej ubrana dziewczyna ma swój blog, a co druga ma na nim zachwycające zdjęcia zrobione najwyższej klasy lustrzanką, fajnie jest wiedzieć, że ktoś chce być oryginalnym i bardziej rozwijać swoją kreatywność, niż tylko cykając kolejne fotki. I choć właściciel bloga, o którym wspomnę, ma też swojego lookbooka (również godnego odwiedzenia), to jego specjalnością są ilustracje mody - ale to jakie! Lekkie, urocze i po prostu słodkie, a że należę do tych osób, które zawsze chciały umieć pięknie rysować, a nawet nakreślenie prostej linii przychodzi mi z trudem, to chłonę każdy, piękny rysunek. Jeśli doda się do tego, że ilustracje to właściwie dopełnienie idealnie dobranych zdjęć i ciekawych tekstów - blog idealny! :)

Dlatego nie traćcie czasu i wpadajcie na ROCKOUTURE, a zapewniam was, że nie pożałujecie nawet chwili, którą tam spędzicie.





wtorek, 2 listopada 2010

Dial-a-cliche

Chyba z wiekiem zaczynam lubić jesień coraz bardziej - The Smiths nigdy nie brzmią tak dobrze jak wtedy, romantyczno-idiotyczne filmy są jeszcze głupsze i bardziej wciągające, a na jedzenie czekolady wreszcie można znaleźć idealną wymówkę (poprawa nastroju / jest zimno /bogata zawartość magnezu i te sprawy, zresztą i tak zaczynam mega dietę do studniówki, obym zdążyła). Gdybym tylko miała trochę więcej przytulno-jesiennych ciuchów i nie musiała spędzać całych dni w moich poliestrowo-poliestrowych ciuchach (co mam nadzieję wkrótce się zmieni, bo przychodzi wielkie wybawienie moich problemów finansowych, ale o tym kiedy indziej!) jesień stałaby się automatycznie moją ulubioną porą roku, no ale, do sedna...

Robiąc jak zwykle jakieś bzdury i tracąc czas natrafiłam na Lookbook Isabel Marant (uwielbiam jej totalnie, hm... paryskie ciuchy, te spodnie 7/8, te swetry, to wszystko jest idealne do noszenia tak zupełnie bez wysiłku, narzucenia na siebie i wyjścia z domu bez stania godzinami przed lustrem) na przyszłą wiosnę/lato i chyba po raz pierwszy, od dawna, zatęskniłam za upałami i czytaniem książek na moim balkonie w szortach i t-shircie. No i truskawkami, jeeeej.
No nic, popatrzcie na zdjęcia, zatęsknijcie jak ja, a pod spodem trochę moich jesiennych faworytów muzycznych czyli jak-zafundować-sobie-depresję jedynie słuchając piosenek ;).

Buziaki!
(i trzymajcie kciuki, jutro mam próbną maturę z matmy)








Morrissey - dial-a-cliché


Sneaker Pimps - m'aidez


The Smiths - Bigmouth Strikes Again


The Long Blondes (mój ulubiony zespół, przy okazji!) - Nostalgia


Pulp - F.E.E.L.I.N.G.C.A.L.L.E.D.L.O.V.E



i tak coś optymistycznego prosto z mojej listy ,,25 najczęściej odtwarzanych", razem z cudownym teledyskiem:

poniedziałek, 1 listopada 2010

off-duty

Prowadzenie bloga to taka trochę guilty pleasure - wiem, że pokazywanie swojej buzi i snucie głębszych przemyśleń na totalnie płytkie tematy nie jest ani szczególnie classy ani powodem do dumy, ale chyba nic innego nie poprawia mi nastroju aż tak bardzo i nie pomaga pracować trochę nad moją systematycznością. Korzystając z tego, że jak zwykle rezultatem zbyt dużej ilości nauki (no, powiedzmy PISANIA na tematy mniej przyjemne niż kto co założył) jest w moim przypadku przeziębienie, a i ostatnie wydarzenia z mojego życia stawiają mnie w dość żałosnej pozycji, zdecydowałam się wreszcie napisać coś więcej niż "głęboki" cytat z jakiejkolwiek piosenki czy ,,ojej, jestem taka biedna i nie mam czasu". Padło na mój ulubiony temat - modelki.

Chyba nie od dziś wiadomo, że to właśnie modelki, a nie super-gwiazdy ekranu czy it-girls są najlepiej ubranymi osobami na świecie. Czemu? Po pierwsze, nie korzystają z pomocy zastępu specjalistów od wizerunku (no, przynajmniej te młodsze), po drugie mają idealna warunki na to, żeby nawet w najdziwniejszych długościach i fasonach wyglądać zabójczo (największy problem wszystkich redaktorów mody - bycie fashion victim sprawdza się tylko wtedy, kiedy jest się młodym i pięknym albo Emanuelle Alt), po trzecie są ,,nasiąknięte" światem mody niemniej niż wspomnieni już wszelcy naczelni, stylistki, projektanci, itd.

Abbey Lee, Anja Rubik, Freja Beha, Frida Gustavsson (która wraz z każdym strojem wydaje się próbować czegoś nowego) to już w zasadzie ikony, a na temat ich stylu zostało napisane już wszystko, co tylko można było, postanowiłam więc zrobić jakiś użytek z tego, że lubię oglądać zdjęcia ładnych dziewczynek i pokazać Wam trochę moich ulubionych młodych buź off-duty (wybaczcie za żałosne, angielskie wstawki, ale czasem to wygląda naprawdę ładniej niż jakieś stworzone z wysiłkiem polskie słowo).





Ruby Aldridge zdecydowanie wygrywa wszystko :).



No, a tymczasem idę próbować wyzdrowieć do jutra, robić dobre jedzenie (taaa, jasne, moi rodzice wyjechali i ja, moja siostra i jej mąż mamy do wyboru albo mrożoną pizzę albo, hm, w zasadzie to nie wiem), spać i korzystać z ostatniego dnia mojego baardzo-długiego weekendu :). Wiecie, że od jutra zaczyna się już nieoficjalny sezon świąteczny? Możecie mówić co chcecie, ale UWIELBIAM te wszystkie kiczowate ozdoby i piosenki. Przypominam Wam, że wykorzystuję czytelników mojego bloga i sprzedaję swoje ciuchy tu (bo kiepsko mi to idzie...), no i że możecie do mnie pisać czy coś, chociaż często ociągam się z odpisywaniem.

BUZIAKI!