Prowadzenie bloga to taka trochę guilty pleasure - wiem, że pokazywanie swojej buzi i snucie głębszych przemyśleń na totalnie płytkie tematy nie jest ani szczególnie classy ani powodem do dumy, ale chyba nic innego nie poprawia mi nastroju aż tak bardzo i nie pomaga pracować trochę nad moją systematycznością. Korzystając z tego, że jak zwykle rezultatem zbyt dużej ilości nauki (no, powiedzmy PISANIA na tematy mniej przyjemne niż kto co założył) jest w moim przypadku przeziębienie, a i ostatnie wydarzenia z mojego życia stawiają mnie w dość żałosnej pozycji, zdecydowałam się wreszcie napisać coś więcej niż "głęboki" cytat z jakiejkolwiek piosenki czy ,,ojej, jestem taka biedna i nie mam czasu". Padło na mój ulubiony temat - modelki.
Chyba nie od dziś wiadomo, że to właśnie modelki, a nie super-gwiazdy ekranu czy it-girls są najlepiej ubranymi osobami na świecie. Czemu? Po pierwsze, nie korzystają z pomocy zastępu specjalistów od wizerunku (no, przynajmniej te młodsze), po drugie mają idealna warunki na to, żeby nawet w najdziwniejszych długościach i fasonach wyglądać zabójczo (największy problem wszystkich redaktorów mody - bycie fashion victim sprawdza się tylko wtedy, kiedy jest się młodym i pięknym albo Emanuelle Alt), po trzecie są ,,nasiąknięte" światem mody niemniej niż wspomnieni już wszelcy naczelni, stylistki, projektanci, itd.
Abbey Lee, Anja Rubik, Freja Beha, Frida Gustavsson (która wraz z każdym strojem wydaje się próbować czegoś nowego) to już w zasadzie ikony, a na temat ich stylu zostało napisane już wszystko, co tylko można było, postanowiłam więc zrobić jakiś użytek z tego, że lubię oglądać zdjęcia ładnych dziewczynek i pokazać Wam trochę moich ulubionych młodych buź off-duty (wybaczcie za żałosne, angielskie wstawki, ale czasem to wygląda naprawdę ładniej niż jakieś stworzone z wysiłkiem polskie słowo).
Ruby Aldridge zdecydowanie wygrywa wszystko :).
No, a tymczasem idę próbować wyzdrowieć do jutra, robić dobre jedzenie (taaa, jasne, moi rodzice wyjechali i ja, moja siostra i jej mąż mamy do wyboru albo mrożoną pizzę albo, hm, w zasadzie to nie wiem), spać i korzystać z ostatniego dnia mojego baardzo-długiego weekendu :). Wiecie, że od jutra zaczyna się już nieoficjalny sezon świąteczny? Możecie mówić co chcecie, ale UWIELBIAM te wszystkie kiczowate ozdoby i piosenki. Przypominam Wam, że wykorzystuję czytelników mojego bloga i sprzedaję swoje ciuchy tu (bo kiepsko mi to idzie...), no i że możecie do mnie pisać czy coś, chociaż często ociągam się z odpisywaniem.
BUZIAKI!
4 komentarze:
dagmaro! stop it right now! nie zmieniaj adresu swego już więcej bo się gubię. Tak jest ładnie i łatwo jak teraz. już, no.
No taki jest od lipca i jest ładny i dlatego zostaje :*
Guilty pleasure, chyba trochę tak, bo można wkleić post ot tak (co mi się zdarza i chyba każdej z nas), ale lepiej jest napisać na jakiś mniej płytki temat. ale cóż, jest to jednak przyjemność i zabawa, i tej wersji należy się trzymać. :)
Hahah. Również uwielbiam ten kiczowato-świąteczny okres. Chciałabym by za oknem padał już śnieg, a ja w pokoiku, pod ciepłym kocem z kubkiem gorącej czekolady w ręku, z wlepionymi oczami w jakąś porywającą książkę. Albo zimowe spacery po Warszawie oświetlonej tysiącami światełek, przepychanki w śniegu i lepienie bałwanów. Ach. Nie mogę się doczekać. A teraz pozostają mi tylko wspomnienia, które powracają za każdym razem, gdy widzę choinkę z prezentami w Marks&Spencer, bądź świąteczne ozdoby w Empiku. Ty też odczuwasz to w taki sposób?
Pozdrawiam,
Bogusza :)
Prześlij komentarz