Na poczatku - przepraszam za brak polskich liter. Wiecie, zagranica, dolary, imprezy, te sprawy, nie ma czasu na ogonki przy a i e. A na serio to nie pisze tego na moim komputerze tylko na macbooku, ktorego nie umiem obslugiwac - jak juz mowilam, high life.
Do rzeczy.
Jakos na poczatku zeszlego roku/tego roku akademickiego wszyscy nagle przeprowadzili sie do Londynu. Jasne, ze zrobilo mi sie smutno, bo dotychczas tylko ja i kilka osob, ktore znam moglo poszczycic sie tym, ze wiecie, czerwone autobusy, czarne taksowki i banknoty z krolowa, a juz takich, ktorzy zdecydowali sie nie tylko podawac ludziom kawy i skladac ubrania, ALE robic to i studiowac bylo juz naprawde niewiele. Teraz jest juz inaczej - nie jestem wyjatkowa, jedyna, londynska ksiezniczka, Dagmara from London, te sprawy. Czasem siedze w moim pokoju i placze po cichu z tego powodu. Czasem nachodza mnie czarne mysli i chwytam za zyletke...
OK, nie zapedzajac sie za bardzo - ten uroczy wstep mial za zadanie wyjasnic wam o czym bedzie dzisiaj. Bedzie o tym, ze wiele z was przeprowadzajac sie do Londynu, myslac o tym, wpadajac tu na wakacje, nie zna wielu swietnych, choc moze nie tak popularnych, artystycznych i alternatywnych miejsc, ukrytych gdzies w dalszych strefach Londynu albo nawet poza nim (do dzis nie wiem czy Kew to jeszcze Londyn czy juz Surrey) - TA DAM, nie martwcie sie, jestem ja, jedyna i nieomylna, gotowa oswiecic wasze zagubione duszyczki i pokazac wam, gdzie mozna znalezc fajne rzeczy i milych, bezpretensjonalnych ludzi.
A tak na serio, juz zupelnie na serio- lubie dzielic sie tym co JA lubie i lubie czytac tego typu posty na innych blogach, a nigdy nie mam sily na zebranie wszystkich moich ulubionych miejsc w Londynie do kupy. Postanowilam wiec,ze od czasu do czasu wrzuce tu cos takiego, mam nadzieje, ze pomoze to chociaz jednej osobie w planowaniu wyjazdu do Londynu. Naprawde bedzie mi wtedy milo.
--------
Londyn slynie z roznorodnych marketow, tragow, nazwijcie je jak chcecie - zaczynajac od najbardziej popularnego i powiedzmy najbardziej wyrafinowanego Borough Market, przez uwielbianego zarowno przez turystow jak i mieszkancow zachodniego Londynu Portobello Market az po te rozsiane po wlasciwie calym miescie. Niektore z nich to istne perelki, gdzie warzywa i owoce mozna kupic taniej niz w Polsce - doskonalym tego przykladem jest North End Road Market znajdujacy sie... dziesiec minut od mojego domu, gdzie za trzy ananasy albo osiem granatow zaplacisz czasami funta. Kazde z tych miejsc jest na swoj sposob oryginalne, unikatowe, swoje, trudno tez powiedziec, ktory targ w Londynie uznac mozna za najlepszy. Ja od dzis mam jednak swojego faworyta.
O Kew pisalam wiecej przy okazji pokazania wam Eden Magazine i tam wiecej mozecie o tym poczytac. W skrocie - to miejsce znajdujace sie w trzeciej strefie londynskiego systemu metra, ktore do dzis nie jest uwazane przez wieksza czesc jego mieszkancow za czesc miasta, gdzie znajduja sie krolewskie ogrody botaniczne i domy warte kilka milionow funtow. Dla mnie jednak to, co w samym Kew jest niezwykle i nie-londynskie to bardzo silne poczucie spolecznosci - kazdy zna swoich sasiadow, a ludzie, nawet ci ktorzy z Kew nie sa, a maja okazje tylko tam pracowac (pozdrowienia dla Polki pracujacej w kwiaciarni obok stacji, z ktora probowalysmy zrobic wywiad w zeszlym roku! :)) znaja sie i mowia sobie dzien dobry - WOW.
Nic wiec dziwnego,ze pewnego razu mieszkancy Kew postanowili zorganizowac cos razem, dla siebie samych - tak powstal Kew Market, odbywajacy sie zawsze w pierwsza niedziele miesiaca i zrzeszajacy prawie ze tylko i wylacznie mieszkancow tego terenu (dzielnicy?). Caly dochod z oplaty za udzial, ktora musza placic wlasciciele stoisk przeznaczony jest na cele charytatywne, a wiekszosc rzeczy produkowana jest albo w Kew albo z uzyciem produktow pochodzacych z lokalnych, byrytjskich zrodel.
I choc Kew Market to tez rekodzielo czy moda (szyte recznie sukienki dla szescioletnich dziewczynek!), my tym razem postanowilysmy skupic sie tylko i wylacznie na jedzeniu. Wszystko czego sprobowalam bylo najlepsze na swiecie. Zaczynajac od chleba, poprzez orzeszki w karmelu prazone w kuchni jednego z domow znajdujacych sie na Kew, domowe brownies i... burgery z kaczki w zawrotnej cenie trzech funtow. Sama atmosfera tez jest zdecydowanie nie do przebicia - najbardziej rozczulil mnie chyba sprzedawca opowiadajacy o specjalnej mieszance przypraw, ktora wymyslila jego zona na potrzeby produkcji prazonych orzechow, jakby byla to sprawa odkrycia na miare Nobla. Ogolnie polecam, wpadajcie, a wiecej informacji znajdziecie TUTAJ.
A teraz, czas na zdjecia!
4 komentarze:
Nie martw się, są jeszcze tacy jak ja, co jadą tam na wakacje tylko po to żeby chałturzyć dla tych wyśnionych milionów funtów. Już widzę te stosy wymienionych złotówek. Będę za to żyła ponad stan przez cały drugi rok. :D Jak widzę te wszystkie twoje zdjęcia to aż chce mi się tam jechać, żeby sobie tam pobyć i popatrzyć :)
Fajne zdjęcia i taka ładna Ty. ;*
czekam na nowego posta!
Wkrótce.
Mała rada dla każdego z blogiem: nigdy nie decyduj się na zajmowanie się blogiem/robienie strony internetowej w ramach szkolnego projektu. Dziesięć tygodni wordpressa i odechciewa mi się patrzeć na komputer.
Przynajmniej Procter&Gamble docenili moje niesamowite html zdolnosci i dali mi nagrodę!
Prześlij komentarz